Moje spotkanie z siostrą, która uratowała księdza

Dziś opowiem Wam o spotkaniu z pewną siostrą zakonną, która uratowała księdza. Miał na imię Władysław. Nosił takie samo nazwisko. Pochodził z tej samej parafii choć z innej miejscowości, bo z Maszkowic. W szóstym roku kapłaństwa wystąpił z Kościoła Rzymsko-Katolickiego i związał się z Kościołem Narodowym, a po kilku latach stanął na czele własnej grupy wyznaniowej. Ks. Władysław Faron bardzo się wówczas pogubił. Na szczęście w 1948 r. opamiętał się i powrócił na łono Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Nie wiedział jeszcze o tym, że dar powrotu zawdzięcza swojej rodaczce. Kiedy bowiem Celestyna dowiedziała się o Księdzu Władysławie, że ów kapłan odstąpił od Kościoła, nie cieszyła się z tego, tak jak dziś wielu by to uczyniło. Wprost przeciwnie, bardzo ją to zasmuciło. Gotowa była więc poświęcić się i życie oddać, byle wrócił on na łono Kościoła. Prosiła więc o to Boga i Bóg przyjął tę prośbę młodej Celestyny. A jako, że Jej prośba ofiarowania swego życia była szczera pozwolił jej odnieść zwycięstwo w walce o uratowanie duszy kapłana. I ksiądz ten się nawrócił.

Błogosławioną Celestynę poznałem bliżej podczas mego pobytu w Łącku, bowiem z tej ziemi kwitnących sadów pochodziła, a dokładnie z Zabrzeży. Na chrzcie otrzymała imię Katarzyna. Urodziła się 24 kwietnia 1914 roku. Wówczas w Zabrzeży nie było jeszcze parafii, stąd chrzest przyjęła w kościele w Łącku, tam też chodziła na nabożeństwa, tam też na cmentarzu spoczywają jej rodzice. Jako dziecko bardzo wcześnie straciła swą matkę – Maria z domu Madoń, zmarła bowiem w 1918 roku. Małą Kasię wysłał wówczas ojciec na wychowanie do wujostwa w Kamienicy. Tam spędzała swoje dzieciństwo. W wieku 16 lat Katarzyna postanowiła jednak obrać drogę swego powołania i wstąpić do zakonu. Wybrała Zgromadzenie Sióstr Służebniczek w Starej Wsi koło Brzozowa. Przyjęła wówczas imię Celestyna. Jako siostra zakonna podjęła się szybko pracy w ochronkach oddając się swoje serce i siły najmłodszym. Przyszła jednak wojna, czasy niespokojne. Był 19 luty 1942 roku, kiedy to w mieszkaniu sióstr pojawili się gestapowcy. Siostry Celestyny nie było wtedy w domu, miała się sama zgłosić na komendę… nie poczuwając się do winy i nie chcąc narazić swego Zgromadzenia na nieprzewidziane konsekwencje udała się na Gestapo- jednak nie wróciła więcej. Została aresztowana. „Ma kto cierpieć – to wolę ja” – takie były słowa Celestyny skierowane do księdza Jana Teichmana, gdy ostrzegał ją przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Wolała cierpieć sama byle tylko nie narazić na cierpienie innych, zwłaszcza Sióstr ze zgromadzenia. Trafiła do obozu pracy. Przydzielono jej tam numer obozowy: 27989 i wysłano do pracy przy kopaniu rowów. Trzeba było stać całymi dniami we wodzie prawie boso, o głodzie, pod grozą ustawicznie wzniesionego gestapowskiego bata. W tym świecie zwątpienia Siostra Celestyna stawała się z każdym dniem narzędziem w ręku Boga. Wiele razy cicho sama znosząc cierpienia umacniała inne więźniarki. Wyczerpana bólem i głodem umiała nieść innym pociechę, dobre słowo, uśmiech. Nie narzekała na swój los, nie załamywała się, ale niosła słowo pocieszenia dla każdego kto do niej przyszedł. Tyfus, który pojawił się w obozowym świecie każdego dnia zabierał po kilkaset osób. Zachorowała też i Celestyna. Chociaż stan jej był ciężki, przetrwała, ale wkrótce pojawiły się problemy z płucami. Gorączka i krwotoki męczyły ją coraz bardziej. Leżała na bloku 24. Celestyna by nie przeszkadzać innym chorym współwięźniarkom z bólu zginała nogi w kolanach, których później nie mogła wyprostować. Chrystus nie zapomniał o siostrze Celestynie również w obozie. Pamiętał, że odprawiała pierwsze piątki miesiąca. A jego obietnica, że nie pozwoli umrzeć czcicielowi jego serca bez przyjęcia Komunii świętej w warunkach obozowych wydawała się nie możliwa do spełnienia. A jednak . Do obozu przyjechał nowy transport więźniów, pośród nich był kapłan katolicki, który miał przy sobie zaszyte w sutannie dwie konsekrowane hostie. Więźniarka, która w bloku pełniła funkcję przejmowania garderoby więźniów i przydzielania im pasiaków i drewniaków. Trafiła na tego księdza. Dowiedziawszy się od niego o Komunii świętej zaszytej w sutannie, zaniosła jedną cząstkę Hostii siostrze Celestynie. Jezus przyszedł do niej w Komunii świętej. Było to 8 grudnia 1943 roku. Teraz wiedziała, że może umierać.

Życie ziemskie siostry Celestyny powoli dobiegało końca. W Wielki Piątek rozpoczęło się jej ogromne cierpienie. Odeszła w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania . 9 kwietnia 1944 roku o godzinie 2.20 zakończyła swą ziemską pielgrzymkę. Współwięźniarki bardzo jej żałowały. Mówiły, że była jak anioł z Nieba. Leżała na pryczy, niektóre panie znosiły kwiaty. W momencie jej odejścia na 10 minut zapaliło się światło w baraku, mimo, że na noc zwykle w obozie wyłączano elektryczność. Po śmierci Siostry Celestyny współwięźniarki wdzięczne za okazaną dobroć, słowa otuchy i dzieloną z nimi strawę, nie wyniosły jej zaraz i to nagiej pod ścianę bloku, jak to było nakazane, lecz z narażeniem siebie zatrzymały na pryczy, ubrały w białą, jedwabną koszulę, nakryły prześcieradłem. Do ręki dały krzyżyk i różaniec z chleba oraz zapaliły zdobyte gdzieś świeczki. Przez cały dzień więźniarki przychodziły się z nią pożegnać. Było to możliwe tylko dlatego, że Niemcy świętując Wielkanoc nie kontrolowali baraków. Kobiety, które przychodziły wiedziały, że żegnają świętą. Następnego dnia ciało siostry Celestyny owinięte w prześcieradło i złożone na noszach wyniosły więźniarki na zewnątrz przy śpiewie: Wieczne odpoczywanie, racz jej po mękach obozowych, dać Panie. Stąd razem z innymi zwłokami, zawiezione zostało do krematorium. Dziś jedyną relikwią pozostałą po Siostrze Celestynie jest paciorek jej różańca, na którym się modliła. Relikwia ta znajduje się w łąckim kościele. Została wyniesiona na ołtarze przez Ojca Świętego Jana Pawła II w 1999 roku pośród 108 męczenników II Wojny Światowej.

Do dziś odbywają się w Łącku każdego 24 dnia miesiąca nabożeństwa ku jej czci, zwłaszcza z prośbą o powołania i za powołanych, również za tych, którzy pogubili się na drogach życia. Pomiędzy jej domem rodzinnym w Zabrzeży a kościołem w Łącku wytoczony został Szlak Celestyński, którym niegdyś odbywała swą wędrówkę mała Katarzyna Celestyna Faron. A dziś nim wędrują pielgrzymi, a pośród nich i ja.